Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie  :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj  :: Rejestracja


Podróż - łatka o Esme [2 cz.1]

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Zmierzch / Niezakończone
Autor Wiadomość
mloda1337
Młody Pisarz



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: FWK i inne Badwardowo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:32, 02 Kwi 2009 Temat postu: Podróż - łatka o Esme [2 cz.1]

Rok: 1910
Początek akcji: Colubmus - miejsce urodzenia gł. bohaterki
Gł. bohaterka: Esme
Mój tFur jest jakby życiem Esme. Zaczyna się, kiedy ta ma 15 lat.

Beta: niepowtarzalna, niezapomniana, szczera do bólu: Anna_Rose (dzięki wielkie) - koleżanka z TS

Prolog

- Nie możesz mi tego zrobić! Błagam, nie uciekaj! – znowu to słyszałam. Krzyk, którego ton stawał się coraz bardziej błagalny. Tak bardzo nie lubiłam wracać do tamtych czasów!
Jego głos, tak odległy, a jednak dla mnie wyraźny…
Twarz, niby spowita gęstą mgłą, a jednak każda rysa, każda bruzda, wywołuje potworny ból w sercu, kiedy staje nieproszona przed moimi oczyma. Dlaczego? Bo już go nie ma. A dlaczego go brak? Bo nie chciałam, żeby był.
Wciąż jednak tłucze mi się jedno pytanie o ścianki umysłu.
Dlaczego nie chciałam?

Rozdział 1 część 1

- Anne*, twoja córka to naprawdę ładna dziewczynka. Nie sądzisz, że najwyższy czas ją za kogoś wydać?
- Ależ Petro, nie jestem pewna. Ma dopiero piętnaście lat. Twoja Lucy wyszła za mąż w wieku osiemnastu. O mnie, czy o tobie nie wspominając.
- Uh. Dobrze wiesz, że gdybym mogła, to Lucy w tym wieku miałaby już kilkoro dzieci, ale ten Demetri wymyślił, że będzie studiować! Kto to widział? A Lucy powiedziała, że nie weźmie ślubu z nikim innym, tylko z nim. W naszych czasach dziecko nigdy nie stawiało warunków swoim rodzicom. A to, że wyszłyśmy za mąż tak późno, to wszystko wina wojny! Ot co.
- Jak to wojny? Przecież wojna skończyła się w sześćdziesiątym piątym, a my brałyśmy ślub w dziewięćdziesiątym pierwszym. To prawie trzydzieści lat później.
- Niby tak, ale pomyśl! Mnóstwo mężczyzn umarło na froncie i takie są teraz tego skutki.
- No tak, no tak… - odpowiedziała moja matka, udając, że rozumowanie pani Volden jest dla niej oczywiste.
Nasza sąsiadka znana była z narzucania innym swojego zdania. Nikomu się to nie podobało, ale nikt też nie potrafił się jej sprzeciwić. Była pogromem naszego miasteczka. Potrafiła zdziałać cuda jednym słowem. Ba! Nawet spojrzeniem. Nie wiem dlaczego, ale ostatnio wręcz uwzięła się na moją mamę – Anne Platt, z którą plotkowała teraz w kuchni, nie świadoma nawet tego, że, siedząc na łóżku, w swoim pokoju, wszystko słyszę.
- Chcą mnie wydać za mąż? Niech tylko spróbują… jestem ciekawa, kogóż to szanowna pani Volden zaproponuje tym razem… - mruknęłam, nie ukrywając złości. Zrobiłam to jednak na tyle cicho, aby nikt poza mną nie usłyszał tych słów.
Niestety, nie dane mi było dowiedzieć się, jakich kandydatów na dzisiaj miała przygotowanych sąsiadka, gdyż przyszedł jej mąż i prosząc, niemal błagając, wyciągnął ją do cielącej się krowy. Na pierwszy rzut oka widać było, kto trzyma wodze w tym związku. I jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło.
- Esme! – zawołała mnie mama po wyjściu małżeństwa.
- Już idę – odkrzyknęłam w biegu.
– Słucham? – spojrzałam na matkę.
- Pewnie słyszałaś, o czym rozmawiałyśmy z Petrą. - pokiwałam twierdząco głową, nieco zmieszana. Myślałam, że tylko ja wiem o tym, jak cienka ściana dzieli kuchnię od mojej sypialni. – Sądzę, że ona ma rację.
- Mamo, ty też? – między mną, a moją rodzicielką, panowały nieco dziwne stosunki jak na te czasy. Nie była zła, kiedy zwracałam się do niej wprost.
- Nie, nie „ja też”. Chodzi o to, że masz już piętnaście lat! Musisz zacząć myśleć o twoim zamążpójściu. Nie mówię, że jutro masz stanąć przed ołtarzem, ale za trzy miesiące masz szesnaste urodziny. Niektóre dziewczęta w tym wieku są już w zaawansowanej ciąży. – nienawidziłam tych słów. Nienawidziłam patrzeć na to, jak zachowywały się moje przyjaciółki. Powoli wszystkie odchodziły. Zaczynały siadać przy stole z rodzicami, a ja zostawałam z ich dziećmi, obok. Ale nie chciałam wychodzić za mąż. Nie za tych, którzy byli teraz w Columbus. Mama nie wiedziała o tym, ale niecałe pół roku wcześniej poznałam cudownego mężczyznę. Mężczyznę, który zawładnął moim sercem, który coś mi obiecał, któremu ja coś obiecałam. I tej obietnicy dotrzymam. W snach ciągle widzę czarne włosy, trochę za długie, ale to tylko dodaje mu uroku. Idealną linię szczęki, prosty nos. Wciąż słyszę jak wypowiada moje imię: „Esme… Esme…”. Nikt inny nie wymawia go tak pięknie! W dodatku ten angielski akcent. W jego ustach brzmiał tak słodko…
Tak. Stanowczo nie było mowy o tym, że mogłabym wyjść za kogoś innego. Wiedziałam też, że matce nie spodoba się mój wybór, więc na razie nic jej nie powiedziałam. Nawet ona by mnie nie zrozumiała. Henry nie miał tu najlepszej opinii. Można powiedzieć, że miał bardzo nowoczesne podejście do niektórych spraw.
- Mamo, uwierz mi, ja myślę na ten temat, ale za kogo miałabym wyjść? Za Toma? Proszę! Nie byłabym w stanie wytrzymać z nim dłużej niż parę minut, a co dopiero całe życie!
- Toma?! Czemu od razu Tom? W mieście jest dużo mężczyzn w odpowiednim wieku, dużo dojrzalszych niż Tom! A poza tym, nie bądź taka wybredna! – skarciła mnie. Nie wiedziała, ile w tym racji.
Naprawdę jestem bardzo wybredna! – stwierdziłam w duchu.
– Dobrze, idź już. Tylko przemyśl to, co ci powiedziałam. Nie chce być ostatnią babcią wśród moich znajomych! – machnęła ręką.
Byłam jedynaczką, więc we mnie tkwiła cała nadzieja rodziców o przyszłe pokolenie. Trochę to frustrujące – pomyślałam. Pożegnałam się jeszcze i wyszłam do ogrodu.
Była wiosna. Uwielbiałam tę porę roku. Nie dość, że wszystko kwitło, budziło się do życia, to jeszcze zbliżało się lato – upały, które kochałam. Wszystko, co zimne, mnie odrzucało. Kiedy na dworze padał śnieg, ja najchętniej siedziałam przed kominkiem i czytałam książki. Ojciec twierdził że to dziwne. Mówił że dziewczyny w moim wieku nie powinny interesować się takimi dziełami. Według niego powinnam spędzać czas na plotkowaniu przy herbacie.
Był jeszcze jeden powód, dla którego wiosna była moją ulubioną porą roku. Henry mógł przyjechać w każdej chwili:
„Zobaczymy się w kwietniu, Esme” – tak brzmiały jego ostatnie słowa. Nie wiem, po co w ogóle wyjeżdżał. Nawet nie wiem gdzie. Mówił, że to nie są powody, dla których mógłby zamęczać taką śliczną główkę, jak moja.
Henry to wysoki, przystojny mężczyzna. Ma trzydzieści cztery lata, ale wygląda na młodszego. Dałabym mu może dwadzieścia siedem. Kiedy z nim rozmawiałam, powiedział, że nie przeszkadza mu to, że jestem od niego o tyle młodsza. Że liczy się to, iż mnie kocha. Mówił to często, bo nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on, może kochać kogoś takiego jak ja. Tym bardziej, że kocha się w nim wiele innych kobiet. W dodatku starszych i ładniejszych ode mnie. Ale on wciąż uparcie mówił, że liczę się tylko ja.
Oczywiście, nikt o nas nie wie. Chciałam powiedzieć mamie, ale Henry stwierdził, że to nie najlepszy pomysł. I miał rację. On zawsze ma rację. Bo przecież, gdybym powiedziała mamie, to by mi zabroniła się z nim spotykać.
Kto to widział, żeby moja córka spotykała się z o tyle starszym od siebie mężczyzną? Przecież on by mógł być twoim ojcem! - Tak by powiedziała.
A poza tym…
Nie pozwoliłaby mi wyjechać z Henrym do Anglii.
„Kiedy wrócę tu na wiosnę, zabiorę cię i uciekniemy. Popłyniemy do Anglii. Poznasz moich przyjaciół, moją rodzinę. Chcesz tego?” Pamiętam każde wypowiedziane z jego ust słowo. Oczywiście, zgodziłam się. I nie żałuję. Wiedziałam, że będzie mi ciężko tak po prostu zostawić rodziców samych, bez pożegnania, ale wiedziałam też, że inaczej by mnie nie puścili. A ja musiałam tam pojechać, zobaczyć ten kawałek świata, poznać tylu nowych ludzi i ich zwyczaje. Podobno w Anglii panuje zupełnie inna moda niż w Ameryce. Tak bardzo chciałam zobaczyć te suknie! Już widziałam siebie na spotkaniu z rodziną Henry’ego w jednej z nich.
Tak rozmyślając, wzięłam koszyk z werandy i poszłam na tyły ogrodu. Rosło tam dziko kilka rodzajów kwiatów, które mama już dawno kazała mi pozbierać i wyrzucić na kompost, bo jak stwierdziła - „zaśmiecają trawnik”.
W wyrywaniu roślin towarzyszył mi śpiew ptaków – kolejny powód, dla którego kochałam wiosnę. Kiedy słyszałam te wspaniałe dźwięki, sama, mimowolnie zaczynałam nucić znane mi piosenki. Czasami były to nawet różne utwory z kościoła. Mama zawsze uważała to za śmieszne. Ale ja nic nie potrafiłam na to poradzić. W dodatku byłam pewna, że w Anglii jest to normalne.
Kiedy kosz już się zapełnił, usiadłam na trawie, rozkoszując się promieniami słońca, padającymi na moją twarz. Zamknęłam oczy i oparłam się na przedramionach. Mimo, że wiał lekki wietrzyk, było bardzo ciepło. „Idealnie” pomyślałam. Chcąc, czy nie chcąc, zaczęłam zastanawiać się, czy w Anglii też panuje tak przepiękna pogoda. Po krótkiej chwili z zamyślenia wyrwał mnie głos Lucy – córki pani Volden.
- Esme! Tu jesteś! Wszędzie cię szukam! – „jakbym miała taki duży ogród” pomyślałam ironicznie, otwierając oczy i wstając.
- Jestem pewna, że nie zmęczyłaś się zbytnio. Przecież miejsc, w których mogłam być, nie jest zbyt dużo.
- Oh, zawsze musisz się tak zachowywać?
- Oh, niby jak? – zapytałam naśladując ton jej głosu. Nie lubiłam tej dziewczyny. Była niewiele lepsza od swojej matki.
- No tak… - zaczęła gestykulować rękoma – zresztą, nieważne! – machnęła ręką z niecierpliwością.
- Nie przyszłam tu po to, żeby się z tobą kłócić. – „szkoda” – pomyślałam – „koniec z dobrą zabawą na dzisiaj” – wiesz co stało się w mieście? – oczywiście, jako pierwsza chciała dostarczyć mi, kompletnie nieinteresujących mnie plotek.
- Nie… - nie zdążyłam dokończyć, bo przerwał mi potok słów mojej „przyjaciółki”.
- Przyjechał pociąg – „jak codziennie” stwierdziłam w myślach – i zgadnij kto nim przyjechał!? – nie dała mi dojść do słowa. – Henry Dawson! – próbowałam nie pokazywać, co tak naprawdę działo się teraz w mojej głowie na dźwięk tych słów, tym bardziej, że mój ukochany nie był zbyt lubiany w Columbus – Ja nie wiem, czego ten człowiek chce od naszego biednego miasteczka. Czemu on się tak nas uczepił? – ale ja już jej nie słuchałam.
W moim ciele wszystko się prosiło o szybki bieg do centrum. W mojej głowie ciągle huczało jedno zdanie: „Dotrzymał obietnicy!” Powtarzałam je w myślach wciąż od nowa i od nowa. Nie, żebym wcześniej zwątpiła w słowa Hanry’ego, ale… no właśnie… ale co? Sama siebie nie rozumiałam. Zresztą teraz mnie to nie obchodziło. Jedyną rzeczą jakiej byłam pewna, było to, że jeszcze dzisiaj pójdę do miasta z i tak odwlekanymi już przeze mnie zakupami.

Rozdział 1 część 2

Udając, że słucham Lucy, obmyślałam plan „zakupów”. Nie wiedziałam gdzie Henry zatrzymał się tym razem, więc odnalezienie go nie wydawało mi się niczym prostym. „Że też nie pomyśleliśmy o tym przed jego wyjazdem” karciłam się w duchu.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytała moja poirytowana towarzyszka.
- Oczywiście, że cię słucham, Lucy. A cóż innego miałabym robić, chodząc z tobą dookoła mojego domu? – skłamałam.
- Nie mam pojęcia. Jesteś jakaś nieobecna – zarzuciła mi. – Myślałam, że bardziej ucieszysz się na wieść o ślubie mojego brata, a nawet nie zapytasz, z kim się żeni! – „jakby to nie było oczywiste” skomentowałam w myślach.
- Mikey bierze ślub z Angeliną!
- Nieprawdopodobne! – odpowiedziałam, perfekcyjnie naśladując ton jej głosu, udając jednocześnie podniecenie i wymachując rękoma. Ten związek nie był dla mnie żadną nowością. Wszyscy wiedzieli, że prędzej czy później, Angela przyłączy się do rodziny Voldenów. Jedyne, czego osobiście nie byłam pewna, to dokładna data uroczystości. Nie zdążyłam nawet odezwać się w tej sprawie.
- Nie mogę się doczekać. Wszystko policzyłam i wychodzi na to, że pobiorą się dokładnie za cztery miesiące i dwa dni. – stwierdziła.
Przekalkulowałam szybko i doszłam do wniosku, że uroczystość odbędzie się dwudziestego siódmego sierpnia.
– Będę druhną. Już nie mogę się doczekać, aż wszyscy zobaczą mnie w tej pięknej, kremowej sukni. Będzie z muślinu. Już ją przymierzałam. – moja próżna sąsiadka nawet nie domyślała się, że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, tego dnia będę pewnie na jakimś przyjęciu w Anglii.
- Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Ja nigdy nie zobaczę mojego rodzeństwa przed ołtarzem.
- Oh, nie martw się. Jestem pewna, że któraś z tych twoich przyjaciółek poprosi cię o pomoc przy swoim ślubie. Kto wie, może nawet będziesz miała tyle szczęścia, co ja i także zostaniesz świadkową. Przecież ta cała Rosett. – jej twarz przy wymawianiu imienia mojej najlepszej przyjaciółki wykrzywił grymas, jakby chciała powiedzieć: „nie wiem, jak możesz zadawać się z taką kobietą”. – ona także nie ma rodzeństwa, a przecież wszyscy wiedzą, że z Gilbertem to tak na poważnie.
- Rzeczywiście. Nie uważasz, że z nich jest bardzo urocza para? – dałam jej nowy temat do roszczeń.
Po kilku chwilach nieprzerwanego słowotoku Lucy, miałam dosyć. Musiałam coś szybko wymyślić, żeby zostawiła mnie w spokoju.
- Lucy – przerwałam jej niegrzecznie w połowie zdania – przykro mi, ale muszę jeszcze załatwić parą spraw. Widzisz, mama prosiła mnie, żebym zrobiła pranie, wywiozła rzeczy do krawcowej, zrobiła zakupy, umyła okna – zaczęłam wymieniać wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. Po chwili uświadomiłam sobie, że większość z tych czynności naprawdę czeka, aż się nimi zajmę.
- Oh, oczywiście. Ja także mam swoje obowiązki – zrozumiała aluzję. – Więc idę. Nie będę cię już zamęczać.
- Ależ nie, to sama przyjemność – skłamałam i uścisnęłam jej dłoń na pożegnanie.
Chwilę jeszcze obserwowałam, jak oddala się na tych swoich nieco zbyt tłustych nogach. Gdy tylko zniknęła z mojego pola widzenia, wykonywane przeze mnie ruchy nabrały prędkości.
Odstawiłam kosz z chwastami, pobiegłam do domu, krzyknęłam coś o krawcowej, wzięłam odpowiednie rzeczy oraz torebkę, zaprzęgłam bryczkę i już mnie nie było. Nawet nie upewniłam się, czy mama usłyszała skierowane do niej zdania.

Dopiero kiedy znalazłam się przed małym, drewnianym budynkiem, dałam koniu chwilę wytchnienia. Chyba nigdy wcześniej nie przemierzyłam tej trasy w tak krótkim czasie.
Niestety, po wejściu do małego pomieszczenia, moja postać odbiła się od lustra, które stało tam, aby klientki mogły oglądać się w nowych kreacjach. Wtedy zauważyłam efekty zbyt szybkiej jazdy po nieutwardzonych drogach, nie skropionych jeszcze przez letni deszczyk. Cały piasek wydobywający się spod kół mojej bryczki osiadł na mnie. W dodatku, zarumienione policzki i skołtunione od wiatru włosy sprawiały, że wyglądałam, jakbym dopiero co stoczyła walkę na polu bitwy.
- Pięknie. – szepnęłam do siebie. Zawołałam krawcową.
- Już idę, złotko! – odpowiedziała mi, wybiegając ze swojej pracowni, którą tak naprawdę była druga część tej samej izby oddzielona kwiecistym kontuarem.
Pospiesznie wyjaśniłam z jaką sprawą przychodzę. Pani Collins umówiła się ze mną na czwartek. Wychodząc, rzuciłam okiem na Jesiona – mojego konia. Był w gorszym stanie ode mnie. W dodatku spocony, z poplątaną grzywą, wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Oh, nie jęcz już! Obiecuję, że ci to jakoś wynagrodzę. Co powiesz na kąpanie po powrocie? – zaproponowałam, widząc smutek w jego oczach.
Do sklepu pojechałam specjalnie okrężną drogą, mając nadzieję, że w ten sposób zwiększę prawdopodobieństwo spotkania gdzieś Henry’ego. Niestety, nie udało mi się. Za to przed sklepem czekała na mnie miła niespodzianka.
Mój mężczyzna rozmawiał z jakimś grubym, łysym facetem w garniturze.
Gdy Henry mnie zobaczył, znaczącym wzrokiem dał mi do zrozumienia, że porozmawia ze mną później, bo teraz jest zajęty. Gdy tamten nie patrzył, pokazał na niego palcem, chcąc wyjaśnić powód, dla którego musi odwlekać nasze spotkanie. Posłał mi jeszcze całusa w powietrzu i wszedł do speluny męża naszej krawcowej, pana Collinsa.
Gdy tylko go zobaczyłam, zatrzymałam konia i po prostu patrzyłam. Stojąc na środku drogi, spoglądałam, jak niemo się tłumaczy, posyłając mi pocałunek. Nie byłam nawet w stanie mu odpowiedzieć. Jak głupia wyciągnęłam szyję, chcąc złapać dotyk jego ust. Czułam jak krew się we mnie zagrzewa. Jak wybucha w dłoniach, stopach, głowie. We wszystkich najdalszych zakamarkach mojego ciała. Mogłam prawie usłyszeć jak gotuje się, płynąc żyłami. Mogłam sprecyzować miejsce każdej z nich z dokładnością do setnych milimetra. Ale to nic. One prowadziły gorący płyn w jedno miejsce. W miejsce, w którym było teraz najcieplej. Do mojego serca.
Patrzyłam jak się oddala, zmuszając mnie do użycia wszystkich sił, aby zdusić chęć pobiegnięcia za nim. Gdy zniknął za drzwiami tego obrzydliwego miejsca, gdzie dorośli mężczyźni uciekali od swoich żon, bo woleli zamiast nich, towarzystwo swoich kolegów i szklaneczki whisky, wreszcie mogłam wykonać jakikolwiek ruch. Popędziłam Jesiona tylko po to, aby zaraz się zatrzymać. Przywiązałam go obok sklepu, a sama skierowałam się do jego wnętrza. W środku roztrzęsiona pani doktorowa rozprawiała o czymś ze swoim mężem.
- Ja nie wiem, czego ten człowiek od nas chce, Franku. Naprawdę nie wiem. Czy nie dość szkód nam wyrządził? A teraz ma jeszcze czelność grozić nam sądem…
- Nie martw się, kochanie. Nie ma nam niczego do zarzucenia. A poza tym, sam powiedział, że niedługo wyjeżdża. Miejmy nadzieję, ze już nie wróci i tym samym da nam spokój. – zrozumiałam, że mówią o Henrym. „Znowu go o coś niesłusznie oskarżają” – pomyślałam wściekła, wybierając z półek potrzebne produkty. Po chwili wyszłam ze sklepu, kierując się w stronę bryczki.
Postanowiłam poczekać na mojego lubego na wygodnym siedzeniu furmanki mojego ojca…

Obudziłam się, kiedy coś lekkiego, z ostrymi zagięciami, uderzyło mnie w twarz. Otworzyłam leniwie oczy, po chwili mimowolnie zamykając je z powrotem. Po kilku sekundach spróbowałam jeszcze raz, tym razem ostrożniej. Kiedy wzrok przyzwyczaił się już do słońca, moje spojrzenie przykuło powód niemiłej pobudki. Chwyciłam zgniecioną kartkę i rozprostowałam ją na kolanie. To, co przeczytałam, sprawiło, że mój oddech przyspieszył.
„Esme Anne Platt
Dzisiaj o osiemnastej nad jeziorem.”
Od razu rozpoznałam staranne pismo Henry’ego.
____________________________________________________________________

To by było na razie na tyle.
p,
mloda


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mloda1337 dnia Wto 2:57, 14 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzielec
Młody Pisarz



Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 135
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z różowego flakonika
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:05, 04 Kwi 2009 Temat postu:

Zasadniczo nie mam już dzisiaj siły na przytaczanie mniejszych czy większych błędów, ale to mnie poraziło:

- Rzeczywiście. Nie uważasz, że z nich jest bardzo urocza para? – dałam jej nowy temat do roszczeń.

Do roszczeń? Roszczenia - żądania, postulaty... Nie - monologi.


Pogubiłaś się z czasem przy opisie Henry'ego. Musisz tego pilnować. Wiem, że czasami trudno jest trzymać fason, szczególnie, kiedy mówi się o osobach, które w określonej perspektywie czasu jakoś tam żyją, albo o uczuciach do nich. Można opowiadać na dwa sposoby: sprawiając wrażenie wspomnienia albo opowieści prawie na gorąco. Tobie wyszła ta pierwsza opcja. Nie wiem, czy to było zamierzone, ale tak jest. Pisanie w drugi sposób jest cholernie trudne i naprawdę niewiele osób to potrafi, ale mam nadzieję, że i to tego kiedyś dojdziesz (bo chyba do tego zmierzasz, prawda?).
Zasadniczo, nie wiem jak to się stało, ale ja to za wiele Twojego autorstwa nie czytałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że masz TAKI talent. Naprawdę, jestem pełna podziwu. Wprowadziłaś klimat (chociaż mam wrażenie, że w początkowych dialogach było trochę na siłę) i podążasz odpowiedni tropem.
Wiem, że mój dzisiejszy komentarz pozostawia wiele do życzenia i jest tak spójny, że aż boli, ale obiecałam i czuję się w obowiązku powiedzieć Ci o tym i owym.
Trochę martwi mnie to oznaczenie. To miała być łatka o Esme, a jak wiemy, w kanonie była zakochana w tajemniczym lekarzu Carlisle, który zajmował się nią, gdy złamała nogę. Tymczasem Ty wprowadziłaś nowego bohatera. No dobrze... Zobaczymy, co Ci z tego wyjdzie, ale ja dla mnie - łatka to, to nie jest Smile.

Ogólnie jestem na ogromne TAAAAAAAAAK i zajrzę tu na pewno jeszcze niejednokrotnie.

Rudzielec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mloda1337
Młody Pisarz



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: FWK i inne Badwardowo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:55, 06 Kwi 2009 Temat postu:

Wrzucam trzecią i ostatnią część rozdziału pierwszego.
Beta: Anna Rose, która zamiast wylegiwać się na słoneczku, jak mi powiedziała, że robić będzie ślęczała przed kompem i poprawiała moje nagromadzone błędy. Pełen respekt.

Rozdział 1 część 3

Była siedemnasta trzydzieści, a ja już siedziałam na pomoście, gołymi stopami mącąc zimną wodę. W dłoniach ściskałam białą karteczkę, od której bijące ciepło niemal parzyło moje dłonie. Czytałam tekst wciąż od nowa i od nowa, każde słowo po kolei, każde słowo z osobna, każde słowo poddając dokładnej analizie, smakując je na języku. Czy on chce mi coś przez nie powiedzieć? Czy między wierszami jest coś, czego jeszcze nie odkryłam? Po chwili jednak, sama siebie skarciłam: dziewczyno! Zastanów się! Co ty mówisz? Ten człowiek chciał się po prostu umówić na spotkanie… chciał się z tobą zobaczyć… chciał porozmawiać… i znów błogi uśmiech rozjaśnił moją twarz.
Byłam tak zajęta rozmyślaniem, że nawet nie zauważyłam, jak ktoś podchodzi do mnie od tyłu.
- Witaj, piękna! – ciepła dłoń dotknęła mojego ramienia.
- Ah! – podskoczyłam, przestraszona. Ponieważ siedziałam na samym brzegu pomostu, pewnie wpadłabym do lodowatej wody, gdyby nie mój wybawca. Silne ręce przytrzymały mnie w talii. Odczekał chwilę, aż wyrównam oddech, podniósł mnie i odwrócił przodem do siebie.
- Ojej… - nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Tak długo czekałam na ten moment!
- Mi także jest miło. – Henry uśmiechnął się i delikatnie musnął wargami moje usta. Był to pocałunek tak niewinny i tak słodki w swej niewinności, że omal nie ugięły się pode mną kolana. Niestety, był także bardzo krótki. Jedna chwila, jedno dotknięcie, jeden dreszcz, a tyle wyraża! Dopiero po pewnym czasie mój mężczyzna odwrócił wzrok i usiadł. Przycupnęłam obok niego, na lekko zamszonych już deskach.
- Tęskniłem. – zaczął.
- Ja także.
- Co robiłaś, kiedy mnie tu nie było? – zapytał, patrząc w dal na zachód słońca. Pomyślałam, że to najbardziej romantyczna chwila w moim życiu. Lekko falująca tafla wody od wiatru, który wprawia moje włosy w ruch, dźwięk świerszczy, te ledwo widoczne już promienie słoneczne i mój mężczyzna, czule obejmujący mnie ramieniem.
- Przecież wiesz, że tutaj nie dzieje się nic niezwykłego czy interesującego – zmusiłam się do odpowiedzi.
- Tak, wiem. Nudzi cię to?
- Żartujesz, prawda? Siedzę ciągle w domu zmuszona wysłuchiwać najnowszych ploteczek z miasta. Szczyt moich marzeń. – odpowiedziałam ironicznie.
- Esme – jak ja uwielbiam brzmienie mojego imienia w jego ustach! – Mówię poważnie. Nie podoba ci się tu? – zapytał, potwierdzając powagę pytania swoim tonem głosu.
- Henry, ty wiesz, że ja lubię spokój i w ogóle, ale ileż można!? Robię dzień w dzień to samo. Codziennie zaczynam to wszystko od początku i od początku. Ja już tak nie mogę. Umieram tu z nudów, Henry. Zwłaszcza, gdy nie ma cię przy moim boku
- To dobrze.
- Dobrze? – uniosłam jedną brew, mimo że wiedziałam, iż nie widzi mojej twarzy.
- Tak, dobrze. Nie chcę, żebyś czuła się tu lepiej, skoro mamy stąd wyjechać. – powiedział nieco smutno. Jednak po chwili milczenia, gdy odwróciłam się w jego stronę, zobaczyłam szeroki uśmiech na jego ustach. Oczy aż błyszczały mu z podniecenia.
- No mów! – rozkazałam.
- Wiesz… powiedziałem o nas mojej rodzinie. Nie mogą się doczekać, kiedy cię zobaczą.
- Naprawdę?
- Naprawdę! W dodatku ojciec obiecał załatwić nam jakieś mieszkanie w Londynie, żebyśmy mieli blisko do centrum i nie musieli mieszkać z nimi. – wymawiał to wszystko bardzo szybko i z tą rozczulającą iskierką w oku, która sprawiała, że wyglądał jak mały chłopiec.
- To wspaniale! Kiedy wyjeżdżamy?
- Hm… Mam jeszcze do załatwienia parę ważnych spraw, a poza tym, chciałbym tu zostać jak najdłużej, żebyś mogła nacieszyć się tym świeżym powietrzem i otwartą przestrzenią. Ile potrzebujesz czasu, żeby pożegnać się z Columbus?
- Ja mogę wyjeżdżać nawet dzisiaj! – niemal wykrzyknęłam. Jeżeli miałoby to zależeć tylko ode mnie, bieglibyśmy właśnie na ostatni pociąg.
- Ah, Esme, Esme… - westchnął - Jesteś tak bardzo przepełnioną ufnością i młodzieńczą radością… wręcz łatwowiernością. Obiecaj mi, że kiedy wyjedziemy do Anglii, będziesz bardziej o siebie dbać. Kręcą się tam różne typy, a ja chcę cię mieć tylko dla siebie! – powiedział, niby na żarty, ale ja wyczułam w jego wypowiedzi złość, ostrzeżenie i jeszcze coś. Coś, co sprawiło, że poczułam się jak jego własność.
- Za dbanie o mnie to ty tu jesteś odpowiedzialny, ale mniejsza o to. – Nie dałam mu poznać po sobie tego dziwnego strachu, który nade mną zapanował. – To kiedy wyjeżdżamy?
- Myślę, że za jakieś trzy miesiące.
- Już się nie mogę doczekać! – uśmiechnęłam się sztucznie i oparłam głowę o jego ramię.
Tak spędziliśmy resztę wieczoru, rozmawiając o błahych spawach, nie mających dla mnie większego znaczenia. Obserwowałam, jak w zgrabnych palcach obraca mały, płaski kamyk, żeby po chwili rzucić nim w wodę, chwaląc się niemo, że potrafi „puszczać kaczki”. Duma rozpierała mnie, gdy pomyślałam o tym, że to ja jestem wybranką jego serca.
- Już późno. Chyba powinnaś już iść. – wyszeptał w moje włosy.
- Nie… tak mi dobrze… - jęknęłam, jeszcze mocniej wtulając się w jego tors, na co on objął mnie drugim ramieniem. Co dziwne, nie czułam się w tej pozycji jakoś bardzo bezpiecznie, jak, na przykład czytałam w książkach. Było mi wygodnie, ciepło, miło, ale nie czułam się bezpieczniej niż zazwyczaj. Czyli jednak książki, to jedna wielka ściema – pomyślałam.
- Esme, jest naprawdę późno. Rodzice będą się o ciebie martwić.
- Która godzina? – zapytałam, zła, że psuje tak intymną chwilę. Jednak, kiedy mi odpowiedział, prawie wpadłam w histerię.
- Jest wpół do jedenastej.
- Nie!
- Tak. – odskoczyłam od niego, znalazłam w ciemnościach buty, wsunęłam je, pocałowałam Henry’ego szybko w policzek i już biegłam przed siebie. Usłyszałam tylko, że mam być w tym samym miejscu dwa dni później o godzinie szesnastej.
- Muszę to sobie gdzieś zapisać – wysapałam w biegu. Po chwili jednak skarciłam się w duchu– jakbym mogła zapomnieć o czymś tak ważnym!

Drzwi do domu dopadłam spocona, zdyszana, z włosami w nieładzie. Doprowadziłam się szybko do porządku, wyjmując tym samym parę liści z fryzury. Napełniłam maksymalnie płuca powietrzem i już byłam gotowa, by stawić czoła wyzwaniu – moim rodzicom.
Niestety, nie miałam szans czmychnąć do sypialni niezauważona. Nasz dom był architektoniczną porażką. Kostka, stworzona z czterech nierównych części, z których trzy to pokoje – jeden przerobiony na salon z jadalnią – a czwarty, najmniejszy to kuchnia, w której mieścił się stolik i kuchenka.
Kiedy tylko zamknęłam drzwi, zobaczyłam moją mamę, siedzącą w starym, bujanym fotelu z szydełkiem w ręku. Spojrzała na mnie znad okularów i zapytała wprost:
- Gdzie byłaś?
- Na spacerze. – odpowiedziałam po chwili wahania.
- Nie. Sformułuję to pytanie inaczej. Z kim byłaś?
- Sama… - zaczęłam się jąkać. W duszy modliłam się, żeby to spotkanie jak najszybciej dobiegło końca.
- Boże, dziecko! Idź już lepiej spać! – moje modlitwy zostały wysłuchane!
Mimo dość wczesnej jak na sen godziny, wolałam się nie stawiać. I tak chciałam szybko stąd uciec, więc nie robiło mi to żadnej różnicy. Poszłam posłusznie do mojego pokoju, podświadomie wiedząc, że to na jutro mama przygotowała dla mnie burzę z piorunami.
____________________________________________________________________________

Dziękuję.
NJF mloda

Rozdział 2 część 1

Następne dwa miesiące minęły mi bardzo szybko, mimo że kiedy na coś się czeka, czas płynie nieopisanie wolno, a wszystko inne się dłuży.
Oczywiście, nie obyło się bez kary za tę wpadkę z moim zbyt późnym powrotem znad jeziora. Na szczęście nie dostałam szlabanu, tylko jednorazowy zakaz na nocowanie u Rosett w weekend. Szkoda, bo umawiałyśmy się na nie od miesiąca, ale dziękowałam Bogu, bo choć chciałam pogadać z przyjaciółką, jedyną normalną dziewczyną w Columbus, to bardziej zależało mi na spotkaniu z Henrym.
Od kiedy przyjechał widywałam… nie. Widywałam to złe słowo. Rozmawiałam z nim prawie codziennie. Opowiadał mi o błahostkach – o swojej pracy, znajomych, rodzinie, o Anglii. A mnie to interesowało.
Tak bardzo chciałam tam pojechać! Kiedy słuchałam o tym, jak ludzie jeżdżą tam tymi całymi samochodami, po brukowanych ulicach… Pragnęłam to zobaczyć. Moim marzeniem było spotkać wszystkie kobiety walczące o swoją niezależność, przejść się między wysokimi domami… kamienicami. A najwspanialsze w tym wszystkim było to, że moje marzenie mogło się ziścić. Ba! Byłam tego pewna. Wiedziałam też, że ma się to stać w najbliższym czasie…
Tak rozmyślając, doiłam Wingę – naszą krowę. Wiadro było już pełne, a na czole perlił mi się pot. Wbrew pozorom, to bardzo męczące zajęcie.
Chwyciłam za metalowy uchwyt cebra, odprowadziłam Wingę do stajni i zaniosłam mleko matce. Umyłam się, przebrałam i byłam gotowa na spotkanie z Rosett. Umówiłyśmy się kilka dni wcześniej na krótką pogawędkę w jej domu.
Bardzo zależało mi na tej rozmowie. Ustaliliśmy z Henrym, że Rose możemy powiedzieć. O nas. O wyjeździe. O wszystkim. Na początku mój mężczyzna nie chciał się zgodzić, ale udało mi się go namówić. Musiałam się komuś zwierzyć, a komu, jak nie najlepszej przyjaciółce, której bezkreśnie ufam? Jej mogłam się wygadać, dać upust emocjom gromadzącym się w sercu, na którym ciążyło zbyt wiele tajemnic. Sekretów, które były dla mnie powodem do łez i uśmiechów. Oczywiście bałam się zmiany otoczenia, opuszczenia rodziców, ale bardzo chciałam w końcu wyjść z ukrycia. Tu, w Columbus, było to niemożliwe, bo wszyscy znali wszystkich, ale w Anglii... Tam rzeczą normalną jest, że dziewczyna w moim wieku zadaje się z mężczyzną w wieku Henry’ego.

W domu mojej przyjaciółki było tyle samo miejsca, co u mnie. W ogóle ta część miasta była zabudowana podobnymi do siebie małymi domeczkami, na planie kwadratu.
Weszłyśmy do przytulnie urządzonego pokoju z łóżkiem, stolikiem i krzesłem. Podłoga, barwy jasnego drewna, przyjemnie skrzypiała pod stopami. Ten dźwięk już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym miejscem – pomyślałam, siadając na krześle. Rosett zajęła łóżko.
- No, co tam? – Zapytała, układając rzeczy na półce nocnej, mimo że według mnie były w idealnym porządku. Rosett zawsze była perfekcjonistką i pedantką.
- Nic… - Trudno mi było to z siebie wydusić. Spojrzała na mnie uważnie. Tak dobrze mnie znała!
- No przecież widzę! Mów szybko! – Rozkazała.
- No więc ja… to znaczy my… nie, ja i ty tylko ja i… Anglia… - Zaczęłam się jąkać.
- Wyjeżdżasz do Anglii?! Z kim? – Wbrew pozorom była bardzo inteligentną osobą. Jak się zaraz miało okazać – także spostrzegawczą. – Zaraz. Jedyną osobą, która miałaby powody i środki na wyjazd jest Henry Dawson*. Błagam! Powiedz, że nie masz z nim nic wspólnego! – powiedziała, wytrzeszczając oczy. Ja swoje spuściłam i gniotąc materiał mojej spódnicy, patrzyłam w podłogę.
- Esme! Nie! Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, na jakie niebezpieczeństwo narażasz siebie i swoją rodzinę?
- Oh, Rose! Zaczynasz gadać jak moja matka! – Zmieszanie odstąpiło miejsca zdenerwowaniu. – Zastanów się, co ty, do cholery mówisz! Na jakie niebezpieczeństwo może narazić mnie osoba, która mnie kocha? Co może zrobić mojej rodzinie? A poza tym… Pomyśl! Anglia! Wyzwolone kobiety, mężczyźni – dżentelmeni, zupełnie tacy sami, jak Henry! Ta wspaniała architektura, teatr, bale! – Nakręcałam się. – I samochody! Przyznaj się, ile widziałaś tutaj samochodów? W Anglii to codzienność! – przerwałam na chwilę mój monolog, żeby móc usłyszeć odpowiedź na pytanie.
- On cię kocha? – Zapytała nieobecnym głosem Rosett. Najwyraźniej przestała mnie słuchać już po tych słowach.
- Oczywiście, że mnie kocha. A ja kocham jego. Dlatego wyjeżdżamy, a potem bierzemy ślub. – Oznajmiłam uroczyście.
- Ale on jest stary! – wykrzyknęła.
- No to co? – zapytałam, w duchu szczęśliwa, że zeszła z tematu mojego zagrożenia.
- Nic, nic... – Powiedziała, a po kilku minutach zupełnej ciszy, dodała szeptem – Esme, czy ty wiesz, co ty robisz?
- Wiem, Rose. – Starałam się brzmieć pewnie, ale ta czułość, jaką moja przyjaciółka mnie darzyła, sprawiła, że mój głos łamał się, a serce łomotało jak szalone.
Wstałam, podeszłam i klękając, przytuliłam jedną z bliższych mi osób.
- Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała przez łzy, które bezwiednie moczyły mi sukienkę.
- Za niecały miesiąc.
- Będę tęsknić. – Przytuliła mnie jeszcze mocniej, dając mi tym samym swoje błogosławieństwo.
- Ja także! – Rozkleiłam się. Czułam słoną ciecz na moich wargach, ale nie przeszkadzało mi to. Liczyła się teraz tylko Rose.
- Obiecaj, że będziesz do mnie pisać! – Załkała.
- A ty będziesz odpisywać!
Siedziałyśmy jeszcze chwilę, płacząc w swoje ramiona. Po pewnym czasie usłyszałyśmy głos mamy Rosett.
- Dziewczynki… długo jeszcze tam będziecie siedzieć? Rose, musisz mi pomóc rozładować zakupy!
- Już idę, mamo! – Odkrzyknęła.
- Chyba powinnam już iść – powiedziałam cicho. Wygładziłam spódnicę, pociągając nosem. Przetarłam jeszcze oczy, aby ukryć ślady krótkiego załamania. Pożegnałam się z Rose, potem z jej mamą i już szłam wąską ścieżką w stronę mojego domu. Niedługo miałam go opuścić na bardzo długi czas. Albo nawet na zawsze. Mimowolnie przyśpieszyłam tempa.
_____________________________________________________________________
* zboczenie Titanicowe

p,
mloda


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mloda1337 dnia Wto 2:56, 14 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
wela
Pisarz



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 2/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:45, 25 Kwi 2009 Temat postu:

A więc. Przeczytałam. Wcześniej tego nie robiłam, bo jakoś nie przyciągała mnie nigdy Esme. Jednak stwierdziłam, że i tak powinnam to przeczytać - jeżeli mi się nie spodoba to trudno, najwyżej nie skończę. No, ale nie było chyba aż tak najgorzej. To jest łatka tak? Jak zaznaczyła Ruda to chyba nie można nazwać tego łatką. Chyba, że... No tak. Ja już mam kilka swoich teorii dotyczących Henrego i nie uważam go za miłą postać, ale to swoją drogą.
Co do błędów. Kurde, nie jestem pewna, ale na Twoim miejscu przeczytałam dialogi, gdyż chyba tam sporo rzeczy nie gra. Innych nie zauważyłam albo i przegapiłam, jeżeli owe się pojawiły.

Nie chcę się jak na razie rozpisywać, ale mam nadzieję, że niedługo pojawią się następne rozdziały, bądź część rozdziału drugiego.

weny.
wela.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mloda1337
Młody Pisarz



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 100
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: FWK i inne Badwardowo
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:59, 23 Cze 2009 Temat postu:

Rozdział 2 część 2

Do domu doszłam w zadziwiająco krótkim czasie. Było jeszcze wcześnie, ale czułam się zmęczona po całym tym dniu. Umyłam się więc pospiesznie i położyłam do łóżka z mokrymi włosami. Niestety, nie mogłam zasnąć. Zamiast tego, nawiedzały mnie pesymistyczne wizje mojej przyszłości. Nie wiem dlaczego stało się tak dopiero teraz. Wcześniej byłam pewna swojej decyzji, ale przedtem także z nikim nie rozmawiałam o moim wyjeździe. Ale czy ta krótka chwila zwątpienia powinna wpłynąć na moją decyzję? Nie. Przecież tyle razy już o tym myślałam. Wszystko mam już zaplanowane. Pojadę do Anglii i będę cieszyć się nowym, otaczającym mnie światem. Ludźmi, którzy mają zastąpić mi rodzinę.

*

Rano byłam bardzo niewyspana, gdyż w nocy budziłam się co chwilę, nawet nie z powodu koszmarów, choć te także mnie męczyły. Mój sen był niespokojny, ponieważ w mojej głowie panował chaos. Nie potrafię tego dokładnie nazwać. Coś jakby lęk przed nieznanym. Ale ja się nie boję. W każdym razie… nie chcę się bać.

Dzisiaj niedziela. Wyszłam z domu na poranną mszę. Obserwowałam, jak do kościoła szły całe rodziny. Ja także szłam z mamą i tatą. Kiedy doszło do mnie, że może to nasze ostatnie wspólne wyjście, o mało się nie załamałam. Musiałam powstrzymywać łzy napływające do moich oczu, aby rodzice niczego nie zauważyli. Ale i tak to się stało.

- Jesteś dzisiaj bardzo małomówna, Es – stwierdził ojciec.- Coś się stało?
- Nic. Po prosu się nie wyspałam – nienawidzę kłamać. Postarałam się więc znaleźć taki argument, który jest prawdziwy, a przemówi do taty.
- Widzisz? A mówiłem, że spacer przed snem nie jest dobrym pomysłem? Następnym razem będziesz już pamiętać.
- Tak, tato. Masz rację – odpowiedziałam, jak zwykle nastawionemu optymistycznie ojcu, wchodząc do kościoła.

Dzisiaj modliłam się za moich rodziców. Aby poradzili sobie beze mnie. Nie tylko fizycznie. Prosiłam także, żebym to ja dała sobie radę. Żebym o nich zapomniała, oszukując samą siebie, że tego właśnie chcę. Bo tak naprawdę chciałam zachować ich w pamięci do końca życia. Takich, jakich ich teraz widzę. Uśmiechniętych. Niczego nieświadomych.

Wychodząc z kościoła, porozmawiałam z paroma osobami. Musiałam smutno stwierdzić, że większości z nich już więcej nie zobaczę.

*

Nie mogłam siedzieć w domu, bo rodzice byli bardzo zdziwieni moim zachowaniem, kiedy chodziłam w te i z powrotem po pokoju. Postanowiłam więc pójść na spacer. Nogi same zaprowadziły mnie nad jezioro. Weszłam na pomost, usiadłam na jego brzegu i wystawiłam twarz do mocno dziś grzejącego słońca. Zamknęłam oczy. Lekki wietrzyk wprawiał w ruch moje włosy. Starałam się zrelaksować. Zapomnieć o wszystkich moich problemach. Przestać myśleć o podróży, która czeka mnie już niedługo. Czułam, jak promienie ciepła przyjemnie rozchodzą się po skórze i to na tym się skupiłam. Podziałało. Całkowicie się wyłączyłam.

Długo tak siedziałam. Kiedy otworzyłam oczy, słońce akurat zachodziło. Wbrew sobie pomyślałam o moim pierwszym spotkaniu z Henrym po powrocie. Byłam wtedy taka szczęśliwa! Niczego się nie obawiałam. Stwierdziłam, że teraz też nie powinnam, bo przecież wyjeżdżam z osobą, która mnie kocha. I którą kocham ja. Dlaczego więc powinnam się martwić? Rodzice sobie na pewno poradzą i będę mogła ich odwiedzić, po wszystkim. Z lekkim uśmiechem na ustach, wróciłam do domu.

Tej nocy nie miałam problemów z zaśnięciem, a moje sny były w jasnych barwach.
____________________________________________________________________________________
Dzisiaj króciutko, ale niedługo powinien się pojawić nowy rozdziałos,


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Zmierzch / Niezakończone Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net Bearshare
Regulamin