Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie  :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj  :: Rejestracja


Wariatki są wśród nas (Rozdział II)

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Inne książki / Niezakończone
Autor Wiadomość
Peepsyble
Młody Pisarz



Dołączył: 24 Kwi 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Badwardnia? ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:53, 11 Maj 2009 Temat postu: Wariatki są wśród nas (Rozdział II)

Uff. No to jakoś poszło.

Od razu wyjaśnie - przynaję się, pisze w stylu i moje FF ma w sobie pewne rzeczy - bohaterów przedewszystkim, pochodżace z książek Joanny Chmielewskiej. Żeby nie było...

Zbetowane przez kochaną Shirę!

Wariatki są wśród nas

Czyli poprawione po mieszance jedzeniowej, buraczkach, rumianku i posterunkowym Groshku.

Rozdział I
Już od dobrych kilku dni kłóciłam się z Diabłem. Wszystko przez te cholerne wyścigi. Co prawda to prawda, teoria Cathy twierdząca, że na wyścigach wygrywa się za pierwszym razem, a za kolejnym wręcz przeciwnie, sprawdzała się znakomicie. Aczkolwiek zdarzały się wyjątki. Rzadko, ale jednak.
Tak właśnie stało się kilka dni temu. Blakely wystawiła Clemence – swoją nową klacz, która okazała się wspaniała. Dała mi cynk (Blakely, nie Clemence), że koń ma pierwsze miejsce jak w banku, zwłaszcza przy pieniących się już na padoku ogierach. Widziałam ją na własne oczy i chamstwem byłoby na nią nie postawić.
Zagrałam porządek Clemence - Droppy* (nie mam pojęcia, jak można tak nazwać potężnego ogiera), bo ten, jako jeden z niewielu wyglądał obiecująco. Od razu mogę powiedzieć, że Clemence wygrała o dwie długości, chociaż dżokej prowadzący Clemence musiał się nieźle spocić, gdy ta prawie wyłamała się na zakręcie.
O mało szlag mnie wtedy nie trafił, bo Anthony, zwany przez nas (mnie, Cathy i resztę naszej paczki) Antosiem, czego strasznie nie cierpi, wykrzykiwał „Dawaj, Bobby!” i był tak przerażony, że nawet nasze „Zamknij się, Antoś” nie dawało rezultatów. O dziwo, tak się przejął, że przestał nam rzucać wściekłe spojrzenia. W końcu pogodził się z przegraną i nie odzywał się do końca dnia, na swoje szczęście. Cathy omal mu oczu nie wydrapała za tego Bobby’ego.
Ale wróćmy do rzeczy. Można by się spierać, kto jest bardziej wkurzony - ja, czy Diabeł. Mianowicie on jest wściekły, bo uważa, że mogłam stracić „jego” majątek grając Clemence. Natomiast ja jestem oburzona, bo miesza się w nie swoje sprawy i zatruwa mi życie. Krzyż pański z tym Diabłem, że pracuje jako adwokat. Ma bardzo dobre znajomości w milicji i nasyła na mnie swojego zaprzyjaźnionego majora.
Jak tylko wróciłam do domu, wyleciał jak z pieprzem z sypialni i z naburmuszoną miną zaczął mi zwymyślać.
- ... podobno na tych wyścigach zachowywałaś się jak jakaś wariatka. Postawiłaś na jakiegoś Cam...
- Clemence! - wrzasnęłam z drugiego pokoju. - Nazywa się Clemence i to jest klacz!
- ... wszystko jedno. Nawet nie była pewnym koniem...
- Pewnym koniem! Też mi coś. Ona była najpewniejsza na całym torze...
Diabeł prychnął pogardliwie.
- W każdym razie - zaczął po chwili, nieco już uspokojony. - Gdzie jest moja kasa?
- Twoja kasa? - warknęłam . - TWOJA?!
- Ano moja. Jesteś mi winna.
- Ja ci jestem WINNA?! Wypchaj się sianem.
- Moje oczekiwania...
- A w buty wsadź te swoje oczekiwania. Nie oddam. Wydałam. - Mocno zirytowana, powoli zaczynałam trząść się z furii.
Diabeł zaniemówił. Zbladł, a oczy prawie wyszły mu z orbit. Nagle zaczął się jąkać.
- Jak... jak to? Wydałaś... całe te pieniądze?
- Oczywiście. Na buty z krokodyla.
- ŻE CO?!
- Na buty z krokodyla. I torebkę. - Odparłam wyniośle przewracając oczami.
- Chryste Panie, zwariuję przez ciebie... - Diabeł wyglądał, jakby miał sobie zacząć rwać włosy z głowy. Wyleciał z salonu.
- Oczywiście, kochanie. - Prychnęłam pogardliwie i ruszyłam do kuchni. - Oczywiście...
Rzecz jasna, wcale nie wydałam tych pieniędzy. Wmówiłam mu, żeby się odczepił, inaczej nigdy by mi nie dał spokoju. Nie miałam zamiaru roztrwonić takiej kasy za jednym razem. Ale żebym wtedy wiedziała, ile kłopotów to sprawi...

* * *

Na wyścigach znowu musiałam starannie poinstruować Antosia, bowiem dołączył do nas dość niedawno i jeszcze nie zdążył załapać wszystkiego. Po raz kolejny doradzałam mu, który koń może wygrać.
- To fuks! - wrzasnął potężnie, gdy wybrany przez niego ogier wygrał.
- Jaki tam fuks! - skarciłam go. - Prawie cały tor go gra.
Antosiowi nieco zrzedła mina.
- Nie martw się - pocieszyłam go. - Następnym razem będzie lepiej...
Antoś pomarudził jeszcze chwilę, ale ja już przestałam go słuchać. Miałam ważną sprawę do załatwienia. Mianowicie, tego dnia przywieźli na bazarek duńskie buraki. Uwielbiałam je nieziemsko. Strasznie się cieszyłam, bo taka okazja zdarzała się tylko dwa razy do roku, a schodziły bardzo szybko. Nie miałam zamiaru odpuścić, więc zbierałam się do wyjścia, by zawczasu kupić parę kilo, zanim wszyscy się rzucą na nie jak wściekli.
Urwałam się z wyścigów i popędziłam na bazarek. Kupiłam buraczki i już miałam wrócić do samochodu, gdy ujrzałam widok straszliwy. Przez główną ulicę rynku, leciała dosyć młoda, ładna blondynka, zapewne młodsza nieco ode mnie, wywijająca czerwoną torebką. Z daleka było widać, że minę miała przerażoną. Torebka okazała się pechowa - główna ulica bazarku nie była zbyt szeroka i kobieta zaczepiła nią, torebką rzecz jasna, o stoisko z owocami.
Wszystko wydarzyło się dosłownie w kilka sekund, ale zjawisko to wyglądało niezwykle. Kilka dużych grejpfrutów spadło na ulicę i przeturlało się kilka metrów dalej. Owoce z impetem wpadły na ogromny kosz z jabłkami postawiony na niezbyt mocnych drewnianych nogach. Nogi się złamały i cały kosz się przewrócił. Wszystkie jabłka rozsypały się po całym bazarku.
Dzięki turlającym się wokoło owocom przewróciło się jeszcze kilka, choć na szczęście niewielkich koszyczków.
Chyba jako jedyna w okolicy zwróciłam uwagę na kobietę. Miałam czas, a zaciekawiła mnie, więc zatrąbiłam na nią. Popatrzyła w moją stronę i z obłędem w oczach rzuciła się do drzwiczek pasażera.
- Błagam, niech mnie pani zawiezie na Barniewicką! - wybełkotała i wpadła do środka, gwałtownie zamykając drzwiczki. - Szybko!
Proszę bardzo, czemu nie. Ruszyłam z piskiem opon, dosyć gwałtownie, bo jej nerwowy nastrój jakoś dziwnie mi się udzielił.
- Proszę pani... - zaczęła kobieta. - Przepraszam panią, za to zamieszanie... dziękuję bardzo, uratowała mi pani życie... nie wiem jak mam pani dziękować...
- Nie trzeba - odparłam dobrodusznie. - Co się pani stało? Goniło panią co?
- Można i tak... nie...! Znaczy... no... może tak. - dziewczyna zaczęła się nieco jąkać. - Och...
Ni z tego, ni z owego, zaczęła mi opowiadać wszystko od początku.
Otóż ciotka jej umarła i zostawiła całkiem niezły spadek. Spadek, jak spadek, jakąś małą część trzymała w domu. Schowała i na jakiś czas zapomniała.
Po jakimś czasie spotkała dosyć miłego, przystojnego i dobrze wychowanego mężczyznę. W jakichś tam.... nie pamiętam dokładnie w jakich okolicznościach, w każdym razie miała jakieś problemy i on pragnął jej pomóc. Czemu nie, zgodziła się, bo zresztą nieczęsto spotyka się przyzwoitych facetów. Zaprzyjaźniła się z nim. Pracował u niej w domu, chyba w remoncie pomagał. Kilka miesięcy u niej był, bajerował ją, aż w końcu znikł niezauważony, a wraz z nim i spadek, a konkretnie ta część trzymana w domu. Spadek trzymała w starej skrytce w podłodze, a skrytka przykryta była średniej wielkości komodą.
Wracała raz z pracy do domu, mieszkanie miała na parterze. Już stała przy drzwiach, gdy rozległ się huk. Wleciała do środka i tylko mignęła jej brązowa czupryna, ale to wystarczyło, by rozpoznać owego mężczyznę.
Jedyne, co pozostało, to straszny bałagan w salonie, skrytka otwarta i pusta, a komoda przewrócona. To wszystko, co wiedziała.
Ale to nie koniec, bo dzisiaj wracała od kuzynki. Niby jasno jeszcze było, słońce świeciło, ale uliczki między starymi domami na osiedlu i tak były ciemne. Na swoje nieszczęście jedną musiała przejść i tam właśnie spotkała złodzieja. Mężczyzna przycisnął jej nóż do gardła grożąc, że jak piśnie komuś słówko o kradzieży, to może się przeżegnać, ale ona gdy była małą dziewczynką uczyła się sztuki walki. Rąbnęła faceta zdrowo, zanim ten w ogóle zdążył skończyć swoją przemowę i świńskim truchtem runęła prosto na bazarek. Na tym koniec.
Dodała jeszcze tylko, że nazywa się Andy Malley i że zamierza pójść na milicję. Poparłam jej pomysł i od razu zaproponowałam, że zawiozę ją na posterunek.
Andy polubiła mnie widać od razu i prawie rzuciła mi się na szyję. Wyglądała cały czas na zdenerwowaną, ale zaczynała się już uspokajać. Ja zamyśliłam się głęboko. Cała sprawa zaczęła mnie interesować. Spojrzałam na zegarek i przypomniałam sobie o obiedzie dla Diabła. Krew we mnie zawrzała; nie zamierzałam zrezygnować z ciekawego wieczoru tylko dla zaspokojenia żołądka mojego nadętego męża, co to to nie. Pojechałyśmy na posterunek...

* Dropping - Bobek.


Edit. Ołkeey...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Peepsyble dnia Sob 17:06, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Susz
Administrator



Dołączył: 01 Kwi 2009
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:53, 11 Maj 2009 Temat postu:

Jeżeli nie ma pomysłu na tytuł - nie publikuj. Poczekaj, aż napiszesz wystarczająco dużo, by nazwać Ficka i wtedy wstawiaj go na forum.
Pozdrawiam,
Administracja.

Dodatkowo - złamany punkt 5. regulaminu Fan Fiction. Czego Wy, ludzie, tego nie czytacie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Peepsyble
Młody Pisarz



Dołączył: 24 Kwi 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Badwardnia? ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:06, 16 Maj 2009 Temat postu:

Również przez Shirę ;]

Rozdział II
Od dawna lubiłam milicję, a szczególnie tą naszą, na Mokotowie. Byłam tam dość znana, zwykle przez to, że dziwnym przypadkiem często wplątywałam się w różne afery. Zazwyczaj wiązało się to z jakimś morderstwem. Nie miałam pojęcia, że tak będzie i tym razem. Druga rzecz to major, który na polecenie Diabła, gdy tylko mógł, śledził każdy mój ruch.
W każdym razie zawiozłam Andy na milicję, a ta złożyła zeznania. Później odwiozłam ją do jej mieszkania i obiecałam się za kilka dni odezwać. Potem pojechałam do siebie, bo co jak co, ale już tak bardzo nie chciałam się Diabłu narażać.
Przy okazji zadzwoniła do mnie Anielka, moja starsza kuzynka i poprosiła mnie bym jutro, w sobotę, zajęła się jej siostrzenicą Nancy, która przyjechała do niej na weekend. Anielka miała ważne spotkanie i nie mogła się zająć dziewczynką.
Dziewczynka okazała się prawie dorosłą kobietą - miała prawie osiemnaście lat i niedługo zamierzała zdawać na prawo jazdy. Zapytała, czy mogłybyśmy trochę poćwiczyć, a ja się zgodziłam, bo i tak nie miałam niczego lepszego do roboty.
Tak więc, wbrew sprzeciwom wygłodniałego Diabła, zrobiłam dla nas rano kanapki z pół bochenka chleba i zapakowałam. Kupiłam jeszcze w spożywczaku dwa litry soku jabłkowego i mogłyśmy ruszać. Ustaliłyśmy, że jak znajdziemy dogodne miejsce, to zrobimy piknik.
To, że znalazłyśmy się potem w Radomiu, to już inna sprawa i inna rzecz. Co przeżyłyśmy, to nasze.

* * *

Pojechałam na wyścigi w następnym tygodniu, z racji tego, że na niedzielę ustaliłam sobie mycie samochodu. A co mi tam, raz na ruski rok należy zrobić z moją skodą porządek.
Wściekłam się na Diabła, bo przez niego zapomniałam na śmierć o buraczkach i miałam je cały czas w torebce.
W każdym razie umówiłam się z Cathy, Antosiem, Mayką i Aldoną na wyścigi. Antosiowi znowu wrócił zapał; biegał w te i z powrotem, przepychając się między ludźmi, jęcząc, że z naszych miejsc jest zły widok na konie. Trochę się uspokoił, gdy Cathy wściekła się na niego i zdzieliła go lornetką.
- Zamknij się Antoś i siedź. - warknęła złym głosem. - Nie przeszkadzaj, ja tu muszę wybrać konie...
- Wybrać konie? - parsknęłam pogardliwie. - Co tu wybierać...? Wystawili takie beznadziejne, że szansę ma tylko Cary. Reszta to badziewie.
Na to oburzyła się Mayka.
- To też badziewie? - zapytała z furią. - Przecież to najlepszy koń!
- Nieprawda! - wykrzyknął Antoś. - Najlepsza jest Florens!
- Durny jesteś niemożliwie...
Tak zaczęła się kłótnia. Wyłączyłam się z niej po cichu, zdając sobie sprawę, że poniekąd zaczęła się przeze mnie.
I jak na złość wygrała Florens. Kto jak kto, ale Antoś miał talent do wkurzania.


Tego dnia zobaczyłam pierwszy raz mojego Bruneta. Zdarzyło się to w dosyć dziwnych okolicznościach. Miałam zamiar zejść na dół, po schodach oczywiście, ale tłum mi to skutecznie uniemożliwiał. Po jakimś czasie zobaczyłam, że ktoś tam się przepycha i ucieszyłam się niezmiernie, bowiem była to, być może moja jedyna szansa na wydostanie się z tłoku. Takim sposobem, już po paru sekundach znalazłam się na dole, aczkolwiek nieco poturbowana, bo większą część drogi przejechałam na tyłku. Podłoga była tam śliska i wypolerowana wręcz do obrzydliwości , więc pojechałam sobie dość daleko i wylądowałam na dużej, puchatej torbie owego Bruneta, który niezmiernie zdziwiony pomógł mi wstać.
Przeprosiłam go bardzo grzecznie, na co on zaczął przepraszać mnie. To, że w tym właśnie momencie dostrzegł we mnie jedyną szansę na zdobycie forsy, dowiedziałam się znacznie później. Wtedy też zgubiłam torebkę, znaczy się podczas zjeżdżania ze schodów, ale tego też nie zauważyłam od razu. Prawda wyszła na jaw, dopiero gdy umówiliśmy się na kawę.
Gdy zauważyłam brak torebki dostałam ostrej histerii. Głównie dlatego, że były tam buraczki, które jak się zdążyłam dowiedzieć, zostały już wyprzedane.
Brunet mojego życia przytomnie zaproponował podwózkę na milicję. Po drodze zaczął mnie wypytywać.
- Słuchaj... co ty tam miałaś w tej torebce?
- Buraczki. I... klucze od domu, klucze od samochodu... O nie! Klucze od samochodu... ciekawe jak ja dojadę do domu...
- O to już się nie martw, ja cię odwiozę. Co jeszcze?
- O, dziękuję bardzo. Co jeszcze... O! Dokumenty, portmonetkę mam tutaj, w płaszczu... klucze od piwnicy, notes, długopis, krem do rąk, szminkę, lusterko, parasolkę... i złoty wisiorek.
Tego, ze zloty wisiorek był głównym źródłem całego zamieszania dowiedziałam się też znacznie później. Ale nie w tym rzecz.
Pojechaliśmy na milicję. Porucznik szczególnie zainteresował się wisiorkiem. Obiecali, że odnajdą moją torebkę, aczkolwiek szanse na odzyskanie buraczków były małe.
Brunet odwiózł mnie do domu, gdzie czekał bardzo rozeźlony Diabeł. Zresztą, jak zwykle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Inne książki / Niezakończone Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net Bearshare
Regulamin