Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna
FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie  :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj  :: Rejestracja


Zemsta przede wszystkim - myśli nawiedzonej Jane

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Zmierzch / Miniaturki
Autor Wiadomość
wiora
Moderator



Dołączył: 04 Maj 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: z lasó.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:15, 05 Maj 2009 Temat postu: Zemsta przede wszystkim - myśli nawiedzonej Jane

Cuda wianki na konkurs Publicatu...
7 [czy tam ile?!] godzin klęcia na wszystko dookoła z powodu mojej ślepoty i niezadowolenia z niedostatecznej szybkości tworzenia. eh...

Szkoda tylko, ze na konkurs wysłałam z 653463254365 błędami spowodowanymi mymi ślepowatymi okami! : (
____________

Byłam bezgranicznie wściekła. W całym życiu nie spotkałam się z czymś podobnym. Ciskałam morderczym spojrzeniem na nią, jej męża, na wszystkich. Z całej siły chciałam zadać im ból, więc skupiona jak nigdy dotąd zbierałam całą swoją energię, wszystkie myśli... pragnęłam w tej chwili tylko jednego - zniszczyć, zabić, pozbawić istnienia. Nie dowierzałam temu co się działo. Wiedziałam, że Isabella jest odporna na moją moc, za co szczerze jej nienawidziłam, jednak nie miałam pojęcia, że może swą tarczę nanieść również na innych. Byłam w tym momencie bezużyteczna... i bezbronna. Gdyby doszło do bitwy, musiałabym zdać się na moich sprzymierzeńców. Pozostawało więc pytanie - czy broniliby mnie? - zapewne nie. Moich umiejętności zazdrościli mi wszyscy, od kiedy tylko pamiętam. Siałam przestrach i wzbudzałam szacunek tylko z tego jednego powodu - każdy bał się bólu, cierpienia...mnie. Miałam więc wielu wrogów, a jedyne co mi teraz pozostało, to kolejne bezskutecznie próby przebicia się przez tarczę ochronną. Już nie uśmiechałam się kpiąco - bezczelna nowo narodzona zdarła mi moją niezniszczalną maskę z twarzy. Spojrzałam na Aleca - również był wyprowadzony z równowagi, jednak jeszcze się kontrolował. Sprawiał wrażenie spokojnego, wpatrywał się w nią intensywnie, niby ze znudzeniem. Zapewne tylko ja dostrzegałam jego poirytowanie, tak dobrze go znałam...

Przypomniało mi się bzdurne powiedzenie 'gdyby wzrok mógł zabijać...' - ironia losu. Za sprawą jednego spojrzenia potrafiłam każdego obezwładnić, ubezwłasnowolnić. Byłam panią jego cierpienia i tylko ja mogłam temu zapobiec. Nie tym razem... Chciałam więc zemsty całą sobą. Za tę zniewagę, za zadzieranie ze mną, za wszystko.
Niecierpliwie czekałam na werdykt, więc zaciekawiona spoglądałam w kierunku Ara - jego wzrok nie sugerował niczego. Zresztą... bez względu na wyrok, byłam skończona. Nie dawało mi to spokoju.
***

W drodze powrotnej do Volterry, większość z nas była w podłym nastroju. Niektórzy mieli podobny powód do mojego - nienawidzili Isabelli i jej nieśmiertelnego bachora, inni po prostu chcieli wziąć udział w bitwie, zabijać, wygrać... Każdy został urażony indywidualnie, jednak wszyscy łaknęliśmy tego samego - zemsty. Niestety w moim przypadku nie było to wcale proste, ponieważ byłam bardzo drobna i niska. Nie byłam dobrym wojownikiem, a w tym przypadku moja przewaga okazywała się być bezskuteczna. Zawarczałam cicho z niezadowolenia i pogrążyłam się we własnych myślach, próbując obmyślić niecny plan.

W takich chwilach, żałowałam że nie mogę zasnąć... pozbyć się choć na chwilę wszystkich zmartwień, oczyścić swój umysł z zadawanych sobie pytań bez odpowiedzi. Podobno byłam niezniszczalna, jednak głębokie rozważania definitywnie mnie osłabiały. Postanowiłam więc wziąć się w garść - zemsta na którą nie mam pomysłu nie może być moim priorytetowym zadaniem! Na pierwszym planie ponownie zagościło sianie terroru i wymuszanie posłuszeństwa. Przecież od kiedy tylko rozpoczęłam swoje nowe, wampirze życie, byłam w tym najlepsza.

Każdy dzień zaczynał się tak jak powinien. Wszyscy traktowali mnie z należytym szacunkiem, nikt nawet nie ważył się poruszyć tematu dotyczącego konfrontacji z Cullenami. Teoretycznie byłam wolna od zmartwień... jednak Isabella stawała się moją obsesją. Nawet palące pragnienie nie rozpraszało mnie tak często, jak pojawiająca się w moich myślach jej twarz... z uśmiechem pełnym nadziei, kpiarskim spojrzeniem... Coraz częściej zastanawiałam się nad tym, czy po prostu jej nie zazdroszczę. W zasadzie, ona miała wszystko, o czym mogłam tylko zamarzyć - ukochanego, gotowego w każdej chwili oddać za nią życie, córkę, rodzinę, przyjaciół... Tak, mam powody do nienawidzenia jej. Sama tego chciała... Tak, jestem zawistna i cyniczna. To bardzo w moim stylu...

Coraz bardziej nudziła mnie rutyna, w której trwałam od wielu lat. Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie dzień, w którym zacznę rozważać odejście z szeregów Volturi. Czułam się niewiarygodnie głupio - bezczelna nowo narodzona zniszczyła mój światopogląd i już nie byłam niepokonana... Alec widząc co się ze mną dzieje, pocieszał mnie. Powtarzał wciąż, że to tylko jedna, niewiele znacząca wampirzyca, wystarczy ją usunąć i cały problem zniknie. Znów będę niepokonana... Powiedział nawet, że jeśli naprawdę chcę na stałe wyjechać z Volterry, wyjedzie razem ze mną. Mimo tego, że nie zgodziłam się na to, cieszyłam się - zawsze mogłam na niego liczyć. Nie miałam partnera, przyjaciół... ale miałam Aleca, mojego bliźniaczego brata.
***
Spakowałam już wszystkie swoje rzeczy, więc teraz pozostały już tylko kwestie formalne. Decyzję podjęłam nieodwołalnie, a Alec nie próbował mnie zatrzymać. Musiałam teraz poinformować Ara o moich planach, oczywiście nie miałam zamiaru prosić o zgodę. Szłam z podniesioną wysoko głową i typowym dla mnie uśmiechem, który świadczył o mojej wyższości. Byłam bardzo pewna siebie. Po niecałych dwóch sekundach znalazłam się pod drzwiami jego gabinetu. Bez wahania zapukałam, a następnie weszłam do środka.

Mimo tego, że był wampirem i teoretycznie nic nie mogło go zaskoczyć, nie spodziewał się mnie. Zapewne dlatego, że od pewnego czasu nie wychodziłam nawet na moment z mojej sypialni. Nie wiem ile to trwało... dzień, dwa, miesiąc, rok? Było to dla mnie nieistotne. Spojrzał na mnie pytająco swoimi krwistoczerwonymi oczami. Stwierdziłam, że powinnam po prostu powiedzieć mu co zamierzam, a następnie wyjść. Nie chciałam być jednak niemiła, zaczęłam kulturalnie witając go. Był zdezorientowany, nie odpowiedział, nadal wpatrywał się we mnie. Czyżby coś mnie ominęło? Czy coś przeoczyłam? No tak... znowu zapomniałam, że to już nie moja sprawa. Postanowiłam przerwać wymowną ciszę. Przyjęłam typowy dla mnie, wyniosły wyraz twarzy i wypowiedziałam, nieco mniej dobitnie niż zamierzałam, te kilka słów:

- Chciałam Ci powiedzieć, że odchodzę. Przyszłam pożegnać się.

Udał, że mnie nie słyszy. Czyżby chciał mnie sprowokować? Postanowiłam go zignorować, więc bez wahania ruszyłam w kierunku drzwi.

- Nigdzie nie idziesz, Jane - odparł - nie pozwolę ci odejść. Jesteś zbyt cennym członkiem mojej armii, przysięgłaś wierność, musisz zostać.

Tak, naprawdę chciał mnie sprowokować.

Zignorowałam go ponownie, złapałam klamkę... miałam właśnie wyjść, ale udaremnił mi to. Zaatakował mnie od tyłu, przyciskając moje ciało do kamiennej podłogi, jednocześnie badając moje myśli. Zdenerwowana spojrzałam na niego. Ułamek sekundy później wił się z bólu na podłodze. Był taki bezbronny... powinnam go zgładzić, jednak nie byłam w stanie. Postanowiłam uciec czym prędzej, wybiegłam najszybciej jak potrafiłam, to jedyne co mi pozostało... Nie miałam nawet sekundy na przemyślenia, ponieważ znałam Demetriego i wiedziałam, że zadziała błyskawicznie. Było tylko jedno miejsce na świecie, w którym mogłam się ukryć... w domu znienawidzonej przeze mnie Isabelli Cullen, która mogła mnie nakryć swą tarczą. Instynkt samozachowawczy wygrał z moją dumą i honorem. Podjęłam decyzję.

Teraz pozostawało mi liczyć na szczęście.

***
Biegłam czym prędzej przez lasy, pola... Powinnam ukraść jakieś auto i wyjechać w stronę lotniska. Znajdowałam się na innym kontynencie, musiałam zmierzyć się z oceanem. Nie pływałam szybciej od samolotu, jak na wampira byłam bardzo powolna... Wiedziałam to, jednak panika nie pozwalała mi nawet pomyśleć o tym, że mogłabym siedzieć spokojnie w jednym miejscu. Czas mijał... musiałam czym prędzej podjąć decyzję. Pobiegłam w stronę miasta.

Nie znałam się na samochodach, jednak błyszczące, czarne porsche wyglądało zachęcająco. Bez wahania wskoczyłam za kierownicę i odjechałam z piskiem opon. Nigdy dotąd nie prowadziłam samochodu, jednak wielokrotnie przyglądałam się temu. Dobrze, że moja doskonała, wampirza pamięć nie zawiodła mnie. Poza tym, nie było to wcale trudne. Gdy ruszałam, potrąciłam kilku przechodniów, być może przejechałam... to było nieistotne. I tak byłam morderczynią, tyle osób w swym życiu zabiłam, a jedna więcej nie robiła różnicy. Docisnęłam pedał gazu możliwie najmocniej.

Jechałam z zawrotną szybkością. W pewnym momencie zwyczajni, śmiertelni policjanci próbowali mnie zatrzymać, jadąc na swych żałosnych motocyklach. Nie wiedzieli z kim mają do czynienia, wystarczyło jedno spojrzenie, by mogli się przekonać... jedno głębokie spojrzenie. Sparaliżowało ich całkowicie i stracili kontrolę nad pojazdem. Nie wiem co działo się dalej, zapewne spowodowali karambol. To już na szczęście nie była moja sprawa. Moim celem było lotnisko w Rzymie.
***
Siedziałam wygodnie w fotelu. Samolot wystartował parę minut temu. Nareszcie mogłam zebrać swoje myśli i zastanowić się dlaczego odeszłam... nie mogłam nadziwić się swojej głupocie. Zachodziłam w głowę, co mną kierowało i dlaczego postanowiłam postąpić tak, a nie inaczej. Nie potrafiłam znaleźć żadnego, logicznego wytłumaczenia mojego zachowania. Niestety nie mogłam cofnąć czasu, powinnam się więc teraz skupić na tym jak wyjść z tej sytuacji cało. Nie wiedziałam jak zareagują Cullenowie na mój widok i nie miałam pojęcia co powinnam im powiedzieć. Wstydziłam się, chyba po raz pierwszy w życiu, prosić kogoś o drobną przysługę. Wiedziałam, że nienawidzą mnie tak samo jak ja ich, jednak byłam bardzo zdesperowana. Wiele lat temu przysięgałam służyć Volturi, ale nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że kiedykolwiek będę żałować tamtej decyzji. Wtedy byłam naprawdę dumna z tego kim jestem, czułam się doceniona, ważna, wszyscy się mnie bali. Bardzo schlebiało mi to. Teraz byłam skazana na śmierć, niestety, z własnej woli... Ćwiczyłam więc w myślach różne wytłumaczenia mojego żałosnego zachowania, jednak żadne nie było dostatecznie dobre. Postanowiłam improwizować... liczyłam na to, że Carlisle zrozumie w jak beznadziejnym położeniu się znalazłam, może na to, że nie będę musiała nic mówić - Edward sam dowie się wszystkiego... Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w smutku.
***
Wysiadłam z samolotu na lotnisku w Seattle. Byłam przerażona, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Starając się nie myśleć o akcie samodestrukcji, który właśnie dopełniałam, ruszyłam najszybciej jak mogłam w kierunku siedziby wroga. Byłam cholerną hipokrytką, na własne życzenie. Najwidoczniej takie było moje przeznaczenie, od samego początku. Gdy biegłam, zastanawiałam się czy wiedzą już, że złożę im wizytę, czy znali jej powód. Spodziewałam się nieprzyjaznego powitania, co było jak najbardziej słuszne. Następnie wyobraziłam sobie jeszcze mniej przyjemne spotkanie z Demetrim. Wybrałam mniejsze zło... pragnęłam jedynie ochronić własną skórę.

Gdyby moje serce mogło bić, zapewne łomotałoby niemożliwie głośno. Wzięłam głęboki oddech. Stanęłam pod ich domem... Właśnie podnosiłam rękę, by móc zapukać do drzwi, ale uprzedzili mnie. Z głębi domu usłyszałam słowa Carlisle'a - proszę wejść, jest otwarte. Niepewnym krokiem wkroczyłam do środka. Zaskoczyła mnie przestronność wnętrza, jego jasne kolory, doskonale dobrane dodatki. Byłam zachwycona, wystój naprawdę przypadł mi do gustu... Ponieważ nie wiedziałam jak zacząć swoją wypowiedź, postanowiłam grać na zwłokę rozglądać się po pomieszczeniu, z nadzieją, że wszystko się jakoś ułoży. Byłam tchórzem. Wtedy spojrzałam w oczy Edwarda, który nie uśmiechał się w ogóle, jego twarz wyrażała jedynie niezadowolenie. Dotarła do mnie powaga sytuacji oraz to, że reszta jego rodziny stoi w szyku bojowym. W każdej chwili byli przygotowani do zaatakowania mnie. Przez sekundę rozważałam porażenie ich wzrokiem, jednak szybko opamiętałam się. Sprowokowałabym ich. Nieśmiało uśmiechając się, zaczęłam opowiadać swoją historię... Gdy skończyłam, każdy z nich miał inny wyraz twarzy, a mi było mi niemożliwie głupio. Poczułam, że nie jestem w stanie osiągnąć celu wyprawy, ponieważ nie mogę wypowiedzieć swojej prośby na głos. Zrozpaczona uciekłam z tamtego domu, klnąc w myślach na wszystko i zastanawiając się co mnie do tego podkusiło.

Najprawdopodobniej po raz pierwszy od kilkunastu godzin stałam się sobą. Nie byłam już pewna siebie, jednak przynajmniej przestałam błagać o litość. Zawsze to jakieś pocieszenie.
***
Nie wiedziałam dokąd dobiegłam. Nie zwracałam na to uwagi, ponieważ czułam się upokorzona i nieszczęśliwa. Zwinęłam się w jakichś krzakach i płakałam. Czekałam na Demetriego. Miałam nadzieję, że skończy ze mną bardzo szybko, nie zamierzałam się bronić. Być może podpali krzaki? Może nawet się nie zorientuję? Mijały minuty, godziny... nie wiem ile czasu siedziałam, kiedy nagle usłyszałam czyjeś kroki... więc mój żywot dobiegł końca. Ach... nareszcie miałam zostać ukarana za swą głupotę! Marzenia tylu osób nareszcie miały się spełnić. Zacisnęłam mocno oczy czekając na cios, czekając na płomienie, czekając na śmierć.
O dziwo! Nic takiego się nie wydarzyło. Ktoś czule objął mnie ramieniem i usiadł koło mnie. Powróciło zażenowanie, powróciło upokorzenie... jednak spełniłam prośbę Esme. Poszłam z nią w kierunku domu.
***
Nikt nie zaakceptował mnie w pełni, jednak zgodzili się pomóc. Po prostu zrobiło im się mnie żal. Starałam się więc udawać, że nie istnieję. Nienawidziłam, uczucia beznadziejności. Byłam bezradna, ale mimo tego, nie chciałam by ktokolwiek się nade mną litował. Całe dnie spędzałam w jednej z ich sypialni na strychu, nie wychodząc prawie wcale. Dręczyło mnie pragnienie, jednak nie chciałam pić krwi zwierząt, a polowanie na ludzi również nie wchodziło w grę, ponieważ tego wyraźnie mi zabronili. Po raz kolejny czułam się bezwartościowa, słaba... wiedziałam, że przegrałam. Mimo wszystko pragnęłam zemsty. Nie byłam wdzięczna.
***
Po kilku tygodniach przyzwyczaiłam się do atmosfery panującej w tym domu. Do jego mieszkańców, do wegetarianizmu... Radość i miłość emanowała z każdego... prócz mnie, byłam pełna nienawiści. Kiedyś patrzyłam na nich z politowaniem, myśląc, że się oszukują. Teraz zrozumiałam jak bardzo wtedy się myliłam. Oni naprawdę się kochali. Nie widziałam czegoś podobnego nigdy, nawet gdy byłam człowiekiem, w swoim rodzinnym domu. Nie mogłam więc uwierzyć temu co zaobserwowałam, a raczej po prostu zazdrościłam im tego. Każdy z nich miał swoją drugą połówkę, żyli jak prawdziwa rodzina i w dodatku mieli dziecko - Renesmee, która była ich słoneczkiem - rozświetlała każdy monotonny dzień. Już wiedziałam, dlaczego tyle osób chciało wtedy walczyć, narazić swe życie, dla tej małej, półwampirzej dziewczynki. Poznałam również każdego Cullena. Edward i Isabella wyraźnie za mną nie przepadali, jednak starali się mnie tolerować. Dla reszty byłam obojętna. Tylko Esme się o mnie martwiła, miała naprawdę wielkie serce, nie potrafiłam jej nie lubić...

Minęło sporo czasu od kiedy z nimi zamieszkałam. Nadal nie byłam jedną z nich, ale po prostu pogodzili się z moją obecnością. Znałam już talent każdego z nich lepiej niż wcześniej, znałam ich charaktery i wiedziałam co nimi kieruje. Coraz częściej łapałam się na tym, że rozmyślam nad powrotem do Volturi. Informacje, które zgromadziłam, z pewnością okazałyby się cenne. Starałam się teraz nie użalać się nad sobą, tylko przypomnieć sobie dlaczego tak właściwie opuściłam Volterrę - mój dom. W moim umyśle pojawiły się plany niecnych intryg, które niegdyś chciałam wcielić w życie - pragnęłam wtedy zniszczenia Belli. Teraz wiedziałam, że nie mogę niczego tak po prostu zrealizować, ponieważ poznałam Alice i byłam świadoma tego, że muszę działać spontanicznie. Posiadłam już również wiedzę, dotyczącą tego, co najbardziej zaboli Bellę - strata Renesmee. Plan był bardzo prosty, a ja musiałam działać natychmiast. Mimo tego, nic konkretnego nie postanowiłam. Alice nie mogła nic zobaczyć, bardzo kontrolowałam swoje myśli przy Edwardzie. Nikt nie mógł się niczego spodziewać.
***
Padał śnieg... Patrzyłam na piękne, drobne, mieniące się w słońcu gwiazdki o regularnych kształtach. Uwielbiałam zimę, wszystko było wtedy białe, takie piękne... Minął już prawie rok od mojej ucieczki, a Volturi nadal nie stawili się by mnie zgładzić. Zastanawiało mnie dlaczego... być może wiedzieli gdzie jestem i nie chcieli niepokoić Carlisle'a? Nie miałam pojęcia czy to dostateczny powód do radości. Wiedziałam jedynie, że dłużej nie zniosę tej ciepłej, radosnej atmosfery, byłam zbyt nieszczęśliwa. Teraz czekałam jedynie na dobry moment. Musiałam działać. A Alice i Jasper już od dawna planowali porządne polowanie. Oczywiście nie mogłam postanowić, że właśnie wtedy zrobię cokolwiek. Po prostu czekałam. Zamierzałam improwizować.
***
Była mroźna noc, jednak mnie to nie przeszkadzało. Oddalałam od Forks. Nessie spała w moich ramionach. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal, jednak od samego początku musiałam to zrobić, wiedziałam, że to nieuniknione. Wiedziałam też, że umrę, a przed śmiercią musiałam się zemścić. To właśnie to dziecko było wszystkiemu winne. Zamknęłam oczy i obnażyłam kły. Decyzja została podjęta już dawno.

Nocną ciszę rozdarł krzyk dziecka.

Hybryda nie smakowała tak jak zwykły człowiek, nie była taka pyszna, apetyczna, wyssanie jej krwi nie gasiło pragnienia. Mimo tego, oblizałam swój ubrudzony krwią podbródek i z triumfalną miną biegłam dalej. Z trupem małej, czekoladowookiej dziewczynki, w rękach. Poczułam satysfakcję. 'Zemsta jest słodka...' - zamruczałam, biegnąc ile sił w nogach, przed siebie, w świat.

Nawet nie zauważyłam kiedy mnie okrążyli. Dumna z siebie, pełna szczęścia nie dostrzegałam tego, co się wokół mnie dzieje. Ze wszystkich stron warczały na mnie, gotowe do skoku, groźne bestie. Nie spodziewałam się ich aż tylu... rozpoznałam Jaspera, Alice, Emmeta, Rosalie, Carlisle'a, Bellę, Tanyę, Garreta. Oprócz nich stało tam jeszcze pięciu, dwoje znałam z widzenia, ale nie wiedziałam jak się nazywają. Zauważyłam, że nie ma z nimi Esme.

Nagle któreś z nich rzuciło się na mnie. Poczułam rozdzierający ból, o wiele gorszy niż ten, który towarzyszy wampirzej przemianie. Chwilę potem poczułam, że płonę...
***
Moje serce wypełnił niemożliwy ból, żal... Kochałem swoją córkę ponad życie. Bella czuła to samo. Nic nie mogło nas pocieszyć. Staliśmy tam, przytuleni do siebie, bardzo długo... może dzień, może miesiąc? być może rok. Okropne uczucie narastało z każdą chwilą. Nasze słoneczko, nasza najukochańsza... już nigdy się nie uśmiechnie, już nigdy nie otworzy swych brązowych oczek, już nigdy nam nic nie pokaże...
***
Byłem rozdarty. Postanowiłem już nigdy stamtąd nie odchodzić. Byłem martwy, od wewnątrz.
Zabicie Jane nie przyniosło ulgi.
Chciałem umrzeć...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wiora dnia Wto 17:18, 05 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum www.tworzymy.fora.pl Strona Główna -> Fandom: Zmierzch / Miniaturki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net Bearshare
Regulamin